Dziś trochę nietypowo, ale mam nadzieję, że komuś przydadzą się informacje zawarte w tym poście ;) Niedawno wzięłam udział w konkursie organizowanym przez sklep Evergreen. Udało mi się wygrać, co sprawiło mi ogromną radość, bo nagrodą był zestaw trzech czekolad! Jako honorowy czekoladożerca nie mogłam doczekać się paczki i codziennie czatowałam na listonosza. Wtem nadszedł ten dzień i przybyły! Trzy! Tylko dla mnie! Pięknie zapakowane, wyglądające jak z żurnala, wegańskie czekolady.
Największą chrapkę miałam na białą, bo to ona spędzała mi sen z powiek, ale postanowiłam zostawić ją na sam koniec - wielki finał. Szelest papierka, trzask czekolady - pierwszy kawałek poszedł... "Hmmmm.... Z orzechami? Jakieś rodzynki?" Pomyślałam, że nie jest źle. Nie tego się spodziewałam, ale jak na czekoladę w pełni wegańską, do tego wyczarowaną na mleku ryżowym, nie jest źle. Przyszedł czas na tę z kawałkami pomarańczy... Procedura ta sama, wielkie wyczekiwanie i ... jest pierwszy kawałek! Zaczęłam go "memlać"... Memlam i memlam i nic! Dla porównania i upewnienia się w swych odczuciach, sięgnęłam po drugi kawałek... I znów nic! Niby czekolada, ale jakoś tak czekolady w niej nie czuć! Syntetyczny posmak pomarańczy jest ledwie zauważalny i zdecydowanie nie zrobił na mnie wrażenia. Po tym smutnym odkryciu stwierdziłam, że zapewne staczam się po równi pochyłej i biała totalnie mnie rozczaruje. Od niechcenia (co by jak najdłużej żyć nadzieją) zaczęłam ją otwierać... Ułamałam kawałek. Jest! Jest smak i do tego wiernie odzwierciedlający moje wspomnienia o białej czekoladzie! Zafascynowana sięgnęłam po kolejny kawałek i znów to samo! Tym razem trafił mi się jeszcze orzeszek, więc miałam podwójną frajdę ;) Zakochałam się w tej czekoladzie bez pamięci! Mimo, że jej współtowarzyszki trochę mnie zawiodły, ona pokazała, że mimo swej wegańskości jest pełnowartościową czekoladą :) Musicie się na nią skusić!
Drugą rzeczą, o której chciałam Wam wspomnieć, to magiczne miejsce, które ostatnio odkryłam w Poznaniu. Przez przypadek, natknęłam się na czyimś facebooku na post o ich burgerach... Piece of Cake, bo o nich mowa, zrewolucjonizowali moje myślenie o wegańskich burgerach. Ale po kolei :) Gdy tylko wyczytałam, że gdzieś w moim mieście serwują wege buły, to już zaraz musiałam tam iść. Od planów od razu przeszłam do czynów i wybrałam się tam z moim Lubym. Już od wejścia czekało mnie spore zaskoczenie, bo spodziewałam się małej, nowoczesnej knajpy, a zastałam artystyczną wariację na temat stylu i ekologii :) Przemiła obsługa ( ten uśmiech jest znany chyba w całym Poznaniu ;)) sprawiła, że poczułam się jeszcze lepiej i bardziej swojsko. Zamówiliśmy jedną z dwóch burgerowych opcji (konfitura pomidorowo- jabłkowa , kotlet szpinakowy, jalapeno, szczypiorek ) i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy ich nadejścia.
Gdy się pojawiły, początkowo zrzedła mi mina. Wyglądem nie przypominały tych serwowanych w Maku, nie były wypchane pięcioma warstwami sztucznego czegoś tam i byłam przekonana, że przez to właśnie MUSZĄ być gorsze. Jakież było moje zdziwienie przy pierwszym gryzie! Burger pełną gębą! Konfitura zdziałała cuda i nadała burgerowi szczypty magii... A bułka? To ona zawojowała moje serce... Z głębi serca przepraszam ją, że byłam powierzchowna i oceniłam ją po wyglądzie. Od pierwszego "chapsa" moim marzeniem jest odtworzenie tejże buły w domowym zaciszu ;) Jeżeli jeszcze się wahacie, to powiem Wam, że musicie tego spróbować! Nie byłam co prawda w Berlinie, nie kosztowałam tamtejszych sławetnych vegan burgerów, ale wiem, że to, co serwuje nam Piece od Cake jest fantastyczne, więc wsiadajcie na rower i pędźcie do Poznania na przepyszne wegańskie burgery :)